Do Kurashiki przywialo nas juz grubo po zmroku. Nasz hostel moze i byl blisko dworca, ale juz od samego poczatku wyczulismy jakas dziwna aure wokol niego. Stary budynek z czerwonej cegly dosc wyraznie kontrastowal na tle innych. Weszlismy do zaskakujaco przytulnej recepcji, ktora zarazem polaczona byla ze skromna restauracja. Pierwsze wrazenie dosc ciekawe. Pani w recepcji nie mowila po angielsku, choc miala nam bardzo wiele do przekazania. Podczas kolejnych dni naszej wyprawy zdazylismy juz do tego przywyknac.
Podazajac za zasada, ze kazdy kolejny pokoj, w ktorym sie zatrzymujemy znajduje sie na wyzszym pietrze, nie bylismy juz zaskoczeni, gdy pani podala nam klucz z numerem 512, czyli 5 pietro!!! Na szczescie byla tam winda!! uff…
Sam pokoj byl zaskakujacy – 2m na 2,5m, na 5 metrow, z czego te 5 metrow to na wysokosc! 😉 Trzy lozka rozmieszczone byly niczym w filmie fantasy. Jedno na podlodze, drugie nad nim i przesuniete w bok, a trzecie jeszcze wyzej i prostopadle do nich, a nad nim male okienko z widokiem na kosmos! tego wiczoru stwierdzilismy, ze pijemy tylko SOK.
Korytarz byl rownie wysoki, a sciany zdobila stara, lekko zniszczona pasiasta tapeta, ktora nadawala wyglad rodem ze szpitala psychiatrycznego. Mieszkalismy na ostatnim pietrze, tuz obok poddasza, na ktore prowadzily schody na koncu korytarza. Mielismy dziwne wrazenie, ze w nocy slychac stamtad dziwne odglosy. Bylismy niemal pewni, ze zamieszkuje tam topielica z horrorow.
Czy musze dodawac, ze kiepsko sie nam tam spalo??