Łza się w oku kręciła, bo to był juz koniec naszej 7 dniowej podróży po Kraju Wiśni. Na szczęście mieliśmy jeszcze Tokio przez kolejne 7 dni, ale to juz zupełnie inne oblicze Japonii.
Ostatniego dnia, nasza wyprawę zaczęliśmy o poranku…Czyli jak zwykle… o 11 !Tuz przed wyjściem z Hostelu J-Hoppers spotkaliśmy pobratymca z Polski, który zwierzył się nam, ze przyleciał do Hiroszimy z Tokio samolotem, po czym do hostelu dojechał taksówką. Za wszystko zapłacił krocie… Zdecydowanie odradzamy! Z Tokio są świetne połączenia do Hiroszimy Shinkansenem (tylko należy sprawdzić zawczasu, czy linia obsługiwana jest konkretnego dnia)…My niestety nie sprawdziliśmy i zapłaciliśmy gapowe, czy musieliśmy wykupić najdroższy Shinkansen pod słońcem, który był jedynym kursującym, a nasza karta JR Pass niestety go nie obejmowała…. 17 500 yenow w plecy!
Ale po kolei…
Plan był prosty: 1. MIyajima, 2. Hiroszima 3. Powrót do Tokio
Aby dojechać do Miyajima, będąc w Hiroszimie, należy dostać się do Stacji Yokogawa, a następnie pociągiem z platformy pierwszej dojechać do Miyajima-guchi – Portu Miyajima. Stamtąd promem na wyspę. Dla posiadaczy JR Pass – all included 🙂 Pogoda była dość wyjątkową – było pochmurno, kropił deszczyk i do tego świeciło słońce – wszystko naraz! Miyajima juz z promu robi wrażenie! Po kilku minutach naszym oczom ukazała się zanurzona w wodzie i otoczona górzystym krajobrazem… czerwona brama Tori. Na początku była taka malutka, ze ciężko ja było dojrzeć, choć juz wtedy grupa paparazzi (European Japaneese style 😉 ochoczo przystąpiła do uwieczniania jej na kliszach aparatów… W miarę jak zbliżaliśmy się do portu, Brama, czyli cel naszej podróży nabierała powagi i reszta była milczeniem… raj!
Niektórzy mogą twierdzić, ze czerwone Tori w Japonii jest dość powszechne i jeśli widziało się jedną, dwie, nie wspominając o Fushiiminari w Kyoto, to jedna więcej nie robi różnicy.. Robi !!!! Wyspa Miyajima to miejsce magiczne, wyjątkowe i będąc w pobliżu Hiroszimy, nie wolno pominąć go w planach podróży.
Przywitały nas znane nam dobrze z Nary – wszędobylskie jelenie, które jak zwykle były bardzo ciekawe i głodne. Uwaga na szeleszczące siatki – lubią się w nie wgryzać…Jeśli już ugryzą, to przegryza i cala zawartość może znaleźć się na ziemi…a wtedy to one są bardzo szybkie! :-)))
Poza tym najchętniej skubią części garderoby i to z zaskoczenia 😉
Mieliśmy sporo szczęścia, ponieważ udało nam się być świadkami uroczystości zaślubin w obrządku shintoistycznym – panna młoda w odświętnym ocieplanym i dekorowanym kimono, a pan młody w czarnej szacie. Podczas ceremonii para młoda i goście częstowani są sake podawana w małych czarkach.
Warto także zapuścić się w głąb wyspy – my zdecydowaliśmy się na spacer do Świątyni Daishin – tym razem buddyjskiej, gdzie aż roiło się w jej otoczeniu od posągów małego Buddy w rożnych pozach – aż chciałoby się takiego wziąć do domu!
Poza tym, po drodze podziwialiśmy wystawy lalek mających kilkaset lat, ale i takich robionych na te specjalna okazje przez miejscowe Japonki. Mieliśmy tez sporo szczęścia, ponieważ byliśmy świadkiem odpływu i mogliśmy podziwiać całkowicie wynurzoną z wody Bramę Tori.
Wyspa jest tak piękna i dlatego warto przeznaczyć na jej zwiedzanie cały dzien. My mamy niedosyt…